Archiwum 03 grudnia 2016


gru 03 2016 BIAŁY JAK DZIEŃ CZARNY JAK NOC
Komentarze: 0

Biały jak dzień , Czarny jak noc

Część 1 Stało się to, co miało się stać

Historia wydawać by się , jest niemożliwa ale jednak.

Urodziłam się w bajecznej krainie, krainie pięknych okolic , nadzwyczaj świeżego klimatu , pachnących lasów, łąk i pól. Przyszłam na świat na Roztoczu w niewielkiej wiosce położonej nieopodal Parku Narodowego tuż, tuż bo za ogrodzeniem mam nadzwyczaj niezwyczajny las. Mama chcąc nam zrobić pyszny sosik z grzybków otwiera furtkę i proszę, inni mają supermarkety a ja mam urzekający las. Żyję już tutaj 8 lat, zachwycam się całym moim otoczeniem, można mi tylko pozazdrościć. Chodzę do szkoły, bawię się z koleżankami i takie tam normalne życie , normalnej dziewczynki. Oczywiście z małymi dodatkami, tą domieszką jest mój 3-letni braciszek Emilek, nie-żartuję, czasem go tak nazywamy bo urwis z niego niesłychany. Tak naprawdę ma na imię Kubuś , to z tego Puchatka ale nie dlatego że puchaty tylko słodziak z niego jest niekiedy. Słodzi nam od pierwszych chwil jakby się baryłkę miodu zjadło. Ale do rzeczy braciszek rzecz normalna inni mają siostry a ja mam Kubę. Ale nie wszyscy mogą to mieć co ja otrzymałam. Niezwykła chwila to była gdy mama weszła do domu i oznajmiła że ma coś dla nas. Znajdowało się w kieszeni zimowej kurtki mamy, uwierzcie duże to nie było bo ledwie jej się portfel do kieszeni mieści. Mama skierowała wzrok w moją stronę widziałam jak jej oczy błyszczą, musi to być coś cudownego pomyślałam. Dreszcze przeszły mnie po plecach. Co ona dla nas ma, co nam przyniosła, pewnie lalkę bo mówiłam że chciałam ale nie, to nie lalka, bo lalkę to ja większą chciałam. – Mamo co masz, pokaż nam proszę – krzyczałam , podskakiwałam z taką radością że dołączył do mojej nieposkromionej radości brat. – Mamo daj nam proszę, proszę bardzo- Kubuś swoimi kocimi oczami spoglądał w stronę roześmianej mamy. Miał takie jak ten kotek w butach tylko zapomniałam z jakiej bajki. – Już wam pokazuję tylko, dajcie mi się rozebrać moje smerfy. Często do nas tak mówił, twierdzi że mamy takie charaktery jak cała wioska niebieskich postaci. Jak focha zarzucałam to jestem niby Marudą (to ten co mu się ciągle nic ni podobała i takie tam jak ktoś tą bajkę oglądał to wie o co chodzi). Z biegiem czasu stwierdzam że coś w tym jest. –Daj teraz –krzyczał w niebogłosy mój niecierpliwy brat, tak się rozszalał że włożył rękę do mamy kieszeni. W tym momencie usłyszeliśmy mruknięcie jakby kotka. Mój świat zatrzymał się w miejscu przed oczami zobaczyłam tort z pierwszych urodzin, co w sumie nie powinnam pamiętać. Myśli przebiegały mi w koło mojej głowy, co to jest może kotek może gadający misio a może jednak lalka…….. Ale moje myśli wróciły na swój tor gdy ujrzałam w dłoniach mamy małą biała puchową kulkę. Przeciągała się, mruczała, stękała tak urokliwie że nasze buzie tak szeroko się otworzyły że dolna szczęka dotykała podłogi. –O rany jakie cudo co to jest, cio to jest –cieniutkim głosikiem wołał Kubuś-daj nam prosię bardzo. -To jest piesek-oznajmiła mama. -Przyniosłaś nam pieska ? ale fajnie, jesteś super, jesteś najlepszą mamą na świecie kocham cię i przytuliłam ją bardzo mocno. –Ja tez cię kocham, kocham, kocham – krzyczał Kubuś i podskakiwał, był cały w skowronkach. Było to tak radosne aż obudziliśmy malucha, który przeciągał się tak donośnie jak król, był bialutki i milutki, przypominał bombkę z choinki. Robiliśmy z mamą takie w tym roku z waty. Biały puch to był nasz piesek, w dłoniach mamy się mieścił. Oczka ciemne na uszach i grzbiecie niewielkie łatki rudego, urwis z niego będzie pomyślałam. -A skąd go masz, zostanie z nami a gdzie jest jego mama a ma rodzeństwo zarzucaliśmy pytaniami mamę na przemian z bratem. Wówczas mama oznajmiła że on jest nasz calutki nasz. –Jak go nazwiemy, może łatek albo puszek podskakiwałam i radowałam się tak jak nigdy w życiu. Nie mogliśmy się zdecydować trwało to jeszcze długo nim nasz szczeniaczek otrzymał swoje imię. Historia naszego malca jest dość tragiczna, został sam z siostrą, mama piesków często urządzała sobie spacerki po wiosce. Pewnego pochmurnego ranka wpadła pod auto które szybko pędziło przez miejscowość Smolusko Duże bo tam urodził się nasz pieseczek. Siostra została w domu a małego maluszka nasza mama wzięła do nas. Miał nie cały miesiąc jak do nas trafił, karmiliśmy go najpierw strzykawką a pózniej z butelki Kubusia ze smoczkiem, bo on już nie potrzebował. Tak od tego momentu moje życie zmieniło się o 360 stopni. Było super-fajnie codziennie opiekowałam się i bawiłam z moim prawdziwym przyjacielem. Pewnego dnia gdy wróciłam ze szkoły, poinformowałam wszystkich że nasz puszek będzie oficjalnie nazywał się Reks pan Reksik czyli z języka łacińskiego król. Ale co najlepsze zapomniałam się przedstawić, jestem Wiktoria a moje imię znaczy zwycięstwo. Stwierdzić mogę fakt iż wszystko do siebie pasuje król i zwycięstwo przecież nie może być inaczej. Miałam z Reksem swoją tajemnicę, wieczorem jak wszyscy już kładli się spać, uchylałam drzwi i mój mały przyjaciel wkradał się z korytarza do mojego pokoiku. Przytulałam go, bawiłam się z nim starałam się zastąpić mu mamę, żeby w przyszłości pamiętał że był kochany. Wszyscy i tak uważali że opiekuję się nim jak prawdziwa mama. Reksik mały był wspaniały, ale jak ja chodziłam do szkoły to się trochę nudził. Mama zaproponowała żebyśmy przygarnęli jeszcze kompana dla Reksia naszego bohatera domu.Dużo nie trzeba było czekać gdy po powrocie ze szkoły zobaczyłam maleńkiego czarnego z kozią bródką, super fantastyczną grzywką malucha. Jego oczy są piękne, urokliwe i czarne, przestraszony był ale szybko się zaaklimatyzował. Dwa różne pieski jeden biały jak dzień drugi czarny jak noc.Biały sierść teliera bujna do przytulenia, czarny jak sznaucer czarny Black( Bleki) tak też się nazywa. Chłopaki tak nam podrosły że trzeba było im domek zbudować, podwórze mamy duże więc, mogą maratony urządzać, bo w zdrowym ciele zdrowy duch. Wujek Arek stwierdził że maluchy muszą mieć swój dom i zbudował im drewniany domek, piękny z dwoma wejściami, okiennicami dach dwuspadowy gontem przykryty podłoga drewniana sama bym w nim zamieszkała. Dodam jeszcze że kołderkę i poduszki dwie, mama uszyła z naszych ubranek żeby było im cieplutko. A żeby było im też milutko kocyk im swój oddałam. I się zaczęło …………….. Od pewnego czasu dziewczynka podejrzewała że wieczorami coś się dziwnego dzieje na jej podwórzu. Starała się podejrzeć ale nigdy się jej nie udawało. Wypatrywała tak długo że aż zasypiała i nic ani ani nie spostrzegła. Często idąc do szkoły przyuważyła na podwórzu mnóstwo różnych śladów, raz nawet odkryła chorągiewki i pęknięte balony. Dawało jej to domyślenia skąd to się wzięło. Aż w końcu wszystko się wyjaśniło, tej pamiętnej nocy. Był ciepły letni wieczór, panowała totalna cisza, okno Wiki było lekko uchylone i jak zwykle dziewczynka spała na parapecie przyklejona do szyby.Prawie tak samo jak zawsze za wyjątkiem tego że obudziła się gdy usłyszała głosy zza okna. Ktoś tam jest –wyszeptała cichutko lecz w tej samej chwili delikatnie położyła dłoń na ustach, żeby jej nikt nie usłyszał żeby samoczynnie nie wydawać już głosu. Nic nie widziała bo miała zaciągniętą do końca żeluzję, mama zawsze jej zasłania żeby księżyc nie kradł jej snów tak zawsze jej mówi. Przytuliła ucho do okna i dalej dolatywał ją cieniutki głosik taki dziecinny.’’ Co jest ‘’ pomyślała przerażona ‘’chcą nam pieski zabrać- pieski, o jej co ja teraz zrobię’’ myśli kłąbiły się w jej maleńkiej główce. Cały czas wytężała słuch aby coś usłyszeć, delikatnie podniosła kotarę i jednym okiem zerkała co się tam dzieje. Co zobaczyła, zdumiło ją niebywale więc postanowiła to sprawdzić dokładnie. Założyła bluzę i buty i wyszła cichutko na zewnątrz. Wieczór był piękny gwiaździsty, księżyc miał strukturę piłki nożnej okrąglutki i był taki uśmiechnięty, podobało mu się to co widział. Dziewczynka przycupnęła na rogu domu i kącikiem oka obserwowała, czekała na przebieg zdarzeń. Podwórze było rozświetlone nie tylko od księżyca ale od lamp samochodu , dlatego tata ostatnio miał rozładowany akumulator biła się z myślami Wiki. Na podwórzu był Reks, Bleki , sarenka ,ale nie prawdziwa. Sąsiada pieska tak nazywają bo wyglądem przypomina maleńką sarenkę, na imię ma Filip. Był jeszcze kogut, kury, króliki oni wszyscy razem pieski ich nie gryzą i wszyscy obok siebie stoją analizowała dziewczynka. Szeroko wytrzeszczając i przecierając oczy rękami, nie mogła zebrać myśli co się tak naprawdę dzieje. –Gramy, czy nie gramy, co z wami ?-słychać było głos z towarzystwa. –Chłopaki co tu się dzieje, wy mówicie? ja was rozumiem jak to jest możliwe ej powiedzcie coś-próbowała się porozumieć z pieskami Wiktoria. Gdy wydobyła z siebie głos wszyscy w tym samym momencie się odwrócili, widać było przerażenie w oczach Reksa czy usłyszała, czy też nie… Podbiegła bez obaw że może jej się coś stać, zwierzęta stały jak wryte. –Reksiu co jest wy mówicie, dlaczego mnie nie poinformowałeś ?-w tym samym momencie przytuliła go bardzo mocno oraz chwyciła pod druga rękę Blekiego. -Mówcie coś do mnie, to będzie nasza tajemnica ,proszę–nogi zrobiły jej się jak z waty, obsunęła się do dołu i uklękła na kolana, głowę spuściła do dołu a dłońmi zakryła twarz. Zwierzęta spoglądały na przemian na siebie ale wszyscy milczeli. Gdy nagle zza stojących w pierwszym rzędzie kur, rozpychając się skrzydłami wyszedł on, ten który dał początek całej prawdzie, był to Zygmunt. Kogut o imieniu Zygmunt przemówił ludzkim głosem –mówcie, przecież słyszała. Dolatywało tylko – cicho, cicho nic nie słyszała. –Słyszała, słyszała-stanowczo ciągnął kogut kierując swój wzrok w stronę Reksa - Nie chce mi się z wami gadać, porozmawiałbym w końcu z kimś inteligentnym. –Chyba sam, ze sobą –chichotały w kąciku bramki dwie małe myszki, które przegonił w tejże chwili oburzony Zygmunt. Uniósł głowę do góry i jeszcze dopowiedział – zarzucam focha. –Spokojnie-wtrącił się pan Reks. Dziewczynka przez cały czas z niedowierzaniem patrzyła na zwierzęta lecz gdy Reks wydobył z siebie słowo zrobiła się czerwona następnie biała i tak na przemian. Zwierzątka przeniosły ją na huśtawkę znajdującą się nie opodal. –Jak się czujesz zapytał Bleki –powiedz jej Reks, powiedz wszystko, ona się martwi. Oczy wszystkich były skierowane w stronę króla Reks. Reks miał spuszczoną głowę ku ziemi ale podołał zaistniałej sytuacji, jak przystało na przywódcę donośnym głosem rzekł . –Słuchaj nasza kochana Wikusiu, nie wiedziliśmy że możemy się między sobą porozumieć, my z Blekiem to normalne ale ja i kogut, myszy czy inne zwierzęta. Nawet nam się to śniło.-To jak się dowiedzieliście, że się rozumiecie- zapytała drżącym głosem Wiki. –Słuchaj- tworzył nadal swój monolog Reks. -Pewnego popołudnia nudziliśmy się z Blekiem, szwędaliśmy się z kąta w kąt. Ten tu czarny brachu ciągle mnie zaczepiał, mówił żebym z nim grał w piłkę a wiesz jaki z niego piłkarz. Najchętniej grałby 24 na dobę. I tak chodził za mną jęczał. –Tak było – wtrącił się Bleki. -Zagraj ze mną cały czas tak trajkotał - ciągnął wątek Reks. Kopnąłem mu parę lub parę naście razy ale dla niego to mało i mało a dla mnie piłka we dwóch, mnie to nie kręci. I tak usłyszeliśmy za płotem tegoż obywatela który rano pieje i wszystkich budzi nie wiadomo po co. Wmanewrował się w monolog uw kogut – zagraj z nimi co będziesz taki drętwy, tak mu powiedziałem. Reksik zmierzył Zygmunta wzrokiem wściekłego psa aż kogut odskoczył potykając się o własne pazurki. –Ale dlaczego ja was rozumiem, jak to jest możliwe?- zapytała. Była chwila zadumy w całym towarzystwie lecz po chwili Bleki zasygnalizował. - A czy to ważne, jeden gracz więcej, gramy, gramy- rozszalał się niepojęcie, podskakiwał jak opętany- kto z kim , kto na bramce, gramy, gramy. –Tak jest gramy-krzyknęła mała dama. Tak mecz trwał w najlepsze, mecz to był niesamowity, ten tylko może to wiedzieć kto tutaj był i to widowisko oglądał . Światła, trybuny, kibice i najważniejsi piłkarze. Właśnie była przerwa gdy zaczynało wschodzić słonko, nasza mała księżniczka przysiadła na ławeczce tak na chwilkę aby odpocząć. Zmogło ją i podąrzyła w krainę snu. Chłopcy nie chcieli jej budzić, przykryli kocykiem który od niej dostali i zastanawiali się jak ją położyć do łóżka. –Przecież my nie damy radę-gdakały kury. Cicho, damy radę-uciszał wszystkich Rex. –Telefon do przyjaciela, telefon – tym stwierdzeniem napełnił radością Bleki - Reksa. Obaj rzucili się w stronę garażu, obserwując ich z boku po prostu dostali furii. Kopali, kopali że ziemia latała wokół nich na pół metra. Wyciągnęli małą skrzyneczkę , ale co się nakopali to ich. Każdy zastanawiał się co w niej mają, po co im ta skrzynka, po otwarciu okazało się że mają w niej telefon komórkowy. Dostali od prawdziwego przyjaciela, który już wcześniej znał ich sekret. Nikt nie wie jeszcze kto jest tym dobrym duchem ale z czasem na pewno się dowiecie. Chłopaki mieli trudności z wyciśnięciem klawisza żeby się połączyć. Biedaki się namęczyli niesamowicie i na denerwowali. Patrząc na nich ubaw był nieziemski, to patykiem trzymając w zębach i językiem o łapkach już nie mówiąc. –Jedna wielka masakra-wygłosiła swoją opinie mała polna myszka, która wszystko mierzyła wzrokiem. –Ja światowa jestem -rozwijała swoją myśl – nie w jednym domku w odwiedzinach się bywało, widziało się co nie co. Odsuńcie się , nie takie rzeczy się obsługiwało. Oprzyjcie telefon o drzewo- wydała polecenie. Ostatnio obsługiwałam komputer, znaczy grałam w pasjansa. –Do rzeczy, umiesz czy nie, z resztą co wy, mysz umie telefon obsługiwać –przerwał jej poirytowany Zygmunt. Myszka przez chwilę zatrzymała wzrok i oświadczyła kierując swa tezę w stronę koguta - Mój panie zniżać się do pana poziomu nie będę, bo różnicy nie zauważą. Swoimi zwinnymi łapkami wcisnęła przycisk i już było połączenie. Słychać było tylko delikatne brechtanie z koguta. Najgorsze że nikt nie odbierał wszyscy byli przerażeni, jak nie obierze to będą mieli problem. W tej samej chwili usłyszeli klakson auta i ujrzeli światło za płotem. –Jest-krzyknął Reks- przyjechała ona nam na pewno pomorze. Wszyscy uradowani skierowali się w stronę otwierającej się bramy. Przyjechał przyjaciel, który okazał się prawdziwym przyjacielem. Dziewczynka rano obudziła się w swoim łóżeczku owinięta w kocyk. Pierwsza myśl jaka ją dopadła to czy to był sen czy prawda. Biła się z myślami, skąd ten kocyk przecież to Reksa i Bleka. Marzyła żeby to się naprawdę wydarzyło. Gwałtownie poderwała się z łóżka na bosaka wybiegła na zewnątrz , gdy ujrzała chłopaków podbiegła do nich i na jednym oddechu zapytała- To prawda jest że umiecie mówić ? powiedzcie coś do mnie proszę. Ale nie usłyszał odpowiedzi , Bleki bawił się piłką a Reksik skakał obok niej i merdał ogonkiem. Dziewczynka usiadła na trawie i się zasmuciła – przecież mi się to nie śniło , wiem o tym. W tym samym momencie wyszła mama i rozgoryczonym głosem rzekła- wracaj do domu, natychmiast proszę do domu. – Ja wiem ze wy mówicie, przytuliła się do nich i wyszeptała – pożniej pogadamy. Szczeniaki nie reagowały inaczej niż zwykle, jakby nic się nie wydarzyło. Wiki ze spuszczona głową kierowała się stronę mamy, która z minuty na minutę była bardziej zła. Jednak cały czas cichutko mówiła- ja i tak wiem że wy mówicie, ja to wiem. Odeszła od nich na cztery kroki i usłyszała –kopnij, kopnij mi graj ze mną, no weź- Bleki gdy wypowiedział te słowa położył pyszczek na ziemi i łapkami zakrył oczy, kącikiem oka patrzył czy się odwróci , czy usłyszała. Stało się to co się miało stać, Wikusia usłyszała. Odwróciła się raptownie w ich stronę , podbiegła jeszcze raz przytuliła ich i nie chciała puścić ze swych objęć. Tak ich mocno ścisnęła że Reks też nadmienił- ok, już dobrze pózniej porozmawiamy wracaj na śniadanie, my także byśmy coś zjedli. Dziewczynka pobiegła , przytuliła brata i na ucho mu powiedziała- nasze pieski mówią. -Mamo Wiki mówi że one mówią , ja chce z nimi gadać- krzyczał Kubuś i zaczął uciekać w ich stronę. Mama musiała go łapać i na rękach poniosła do domu - po śniadaniu będziesz z nimi rozmawiał do samego wieczora dodała uśmiechając się do dzieci. Wikusia jeszcze raz spojrzała w stronę piesków a oni obaj mrugnęli do niej oczkiem. Nie mogła się doczekać kiedy do nich wyjdzie tyle miała pytań.

anowi86 : :